
Pogoda nie pozwoliła mi zwojować północy, więc postanowiłem zobaczyć jak wyglądają zloty motocyklowe po tej stronie wielkiej wody. Impreza Durty Dabbers jest cyklicznym spotkaniem osób które lubią jeździć poza asfaltem i jest organizowana przez klub motocyklowy o tej samej nazwie.
Cała impreza rozgrywa się w okolicach miasteczka Lock Haven w Pensylwanii.
Wyjazd zaplanowałem na czwartek po południu, tak by wieczorkiem dojechać na pole namiotowe 7 Mountains. Droga spokojna, przez pola i łąki Pensylwanii mknę sobie z zawrona szybkościa 50 mil/h. Czas płynie powoli.
Mały korek z powodu ścinania gałęzi.
Na przekąske w drodze zakupiłem sobie batonik Twix, on jedyny wyglądał na zjadliwego. W USA można spotkać na stacjach dziesiątki różnych batonów i pączków, większość marek nam europejczykom nic nie mówiąca, ba nawet smaki są dziwne np o “smaku ciatek orero połączonym z ciatkami z kawałkami czekolady”. Tutaj twix wersja z masłem orzechowym i czekoladą. Karmelu brak. Raz spędziłem z 10 min przy automacie z napojami, nic “normalnego” do picia nie było, milion kaw do wyboru oraz jakiś zimnych dziwnych napoji, czekolada tylko mrożona fuj.
Tankowanie w stanie New Yersay nie przysparza problemów. Podjerzdżamy pod dystrybutor, obsłudze
mówimy którą benzynę tankujemy i za ile dolarów (karta czy gotówka) lub czy do pełna. Łatwizna. Schody zaczynają się w każdym innym stanie, w teorii każda stacja ma automatyczny dystrybutor, używamy karty kredytowej, wybieramy rodzaj benzyny (4 do wyboru) i tankujemy. Podjeżdżam pierwszy raz, wkładam kartę, autoryzacja i dupa, informacja by podejść do obsługi. Oprócz 4 rodzajów benzyny w 4 cenach, płacąc gotówką mamy niższą cene, płacąc karta wyższa. Ogólnie przez cały wyjazd udało mi się zapłacić kartą jedynie 4 razy. Tankowanie gotówka jest troche bardziej skomplikowane. Podjedżamy pod dystrybutor, biegniemy do kasy i płacimy kwotę za którą chcemy zatankować i tankujemy. Jeżeli zatankowaliśmy mniej niż zadeklarowaliśmy to biegniemy
do kasy po resztę. Troche upierdliwe jest to bieganie po kilkadziesiąt centów.
Pogoda daje mi w kość, ciagle pada, na kemping dojeżdżam troszkę zmęczony. Nie mam ochoty rozstawiać namiotu, decyduję się na wynajęcie małego domku by w nocy podeschnąć i się ogrzać.
Rano po godzince przyjeżdżam na miejsce. Kemping kosztuje $10 za cały weekend (2 noce). Rejestracji na impreze można dokonać na 2 sposoby: 1 przed wyznaczonym terminem należy zwykłą pocztą wysłać wydrukowaną i wypełnioną kartę zgłoszenia z dołączonym czekiem na odpowiednią sumę. 2 sposób to przyjechać w dniu imprezy i zarejestrować się na miejscu płacąc wyższą kwotę. Niestety jak na oficjalną imprezę przystało trzeba okazać kartę członkoską AMA (American Motorcycle
Association), w przypadku braku można zarejestrować się na miejscu, co też uczyniłem (moj brat bedzię
otrzymywał przez rok magazyn motocyklowy organizacji). Dla płacących kartą kredytową jest bonus w postaci darmowego holowania motocykla gdy coś się zepsuje.
zapisaliśmy. Można też pobrać ślady gpsy, pełen profesjonalizm.
Pakiet powitalny wraz z numerem startowym.
Pierwsze co rzuca się w oczy to kampery, przyczepy i autobusy które rozstawione są na polu. Wszystko w rozmiarze XXL.
W piątek przewidziana jest skromna kolacja jak to w USA, troszke owoców, warzyw, ser żółty (kostki) i
kiełbasa (plasterki) oraz różniste ciastka. Całość przygotowana przez wolantariuszy z kościoła.
Śniadanie w sobotę rano jest dodatkowo płatne $5 i nie jest jakoś przesadnie bogate. Standardowy zestaw tutaj to kawa + ciastko, ewentualnie naleśnik amerykański lub tost.
Przed wyjazdem jest briefing, omówienie trasy oraz zwrócenie uwagi na bezpieczeństwo.
Trasa jest doskonale oznaczona. Odpowiednie kategorie mają swoje strzałki.
Godzina 11 Wszyscy ruszają na trasę. Nie ma oficjalnego startu dla każdego, grupy znajomych ruszają jak im pasuje. Po godzinie mniej więcej wyjeżdżają organizatorzy z pojazdami wsparcia plus tak zwani sweaperzy, motocykliści którzy upewniają sie że na trasie nie został żaden “rozbitek”.
W połowie trasy na strudzonych drogą czekają zimne napoje oraz przekąski. Na szczęście są jabłka i banany, poza tym oczywiście mnóstwo ciastek, batoników i orzeszków.
Do wyboru były 2 trasy + alternatywne odcinki hard. Adventure to klasa dla dużych motocykli oraz łatwiejszy wariant dla małych, klasa Dual Sport to dla nas wersja hard enduro, alternatywne odcinki trasy to już extreme. W przypadku problemów na trasie można liczyć na pomoc, chlopaki za ciebie załatają kapcia i pomogą z motocyklem.
Wieczorem kolacja (indyk, pieczony ziemniak, fasola i hot dog) oraz losowanie nagród. Każdy powracający z trasy miał kupon który należało wrzucić do skrzynki.
Do wygrania były buty enduro ( wygrał koleś który połamał sobie tego dnia żebra) oraz kask. Dodatkowo
kilka innych gadżetów za odpowiedź na pytania w stylu: Czy ktoś zwraca uwagę na to co mówi prowadzący. Udało mi się przygarnąć dodatkową koszulkę (za przejazd trasą ADV) oraz czapkę (za przyjazd z poza USA na imprezę).
Moose Racing jako sponsor imprezy przyjechał wielką ciężarówką z wystawą swoich produktów, część z nich była do kupienia na miejscu min, uchwyty na roadbook Beta Motorcycles prezentowała model swojego crossa ze specjalną zniżką, gdyby ktoś się zdecydował zakupić w dniu zlotu. Widziałem też oferty płatnych wyjazdów na jazdę off po ścieżkach w stanach zachodnich min. Kalifornii oraz Utah.
W międzyczasie uczestnicy mogli podziwiać pokaz jazdy trialowej na specjalnie przygotowanym mini torze. Chłopaki dawali czadu, wyczucie balansu perfekcyjne.
Niedzielną trasę z powodu zmęczenia oraz długiego powrotu do domu musiałem odpuścić. Udałem się tylko na krótką przejażdżkę po okolicy oraz do punktu lunchowego, który mieścił się w remizie strażackiej. Po południu wystartowałem w podróż powrotną na wspomnienie której jeszcze dziś mnie rzuca. Pierwszy raz nie miałem przyjemności z jazdy i marzyłem tylko by w końcu dojechać i zleźć z motocykla (410 km pokonane w 7,5h).
Jeszcze tylko słowo o pogodzie. Nie wiem co powoduje taką specyfikę klimatu na kontynencie amerykańskim ale jest on męczący. Pogoda zmienia się bardzo szybko. Raz jest upalnie i duszno (wysoka wilgotność) a raz chłodno i deszczowo, albo deszczowo i duszno tak dla odmiany.
W czwartek cały dzień i noc padało, było raczej chłodno. W piątek w ciagu dnia piękne słońce i przyjemne ciepło, wieczorem i w nocy ogromna burza. Sobota znów słoneczna a niedziela z kolei chłodna i pochmurna. Takie ciagłe skoki temperatur i duchota spowodowały u mnie odwodnienie i początki udaru. Na szczęście po 3 dniach od powrotu wszystko powróciło do normy.